Zlot Nad Kukułczym Jajem - część II
Image
W poprzednim odcinku... Kiedy wesoły aspirant Mirek nawiązał nikczemne kontakty z kłusownikami natychmiast zawiązał się niegodziwy spisek, który sprawił, że zamiast w szerokim świecie toczyć boje o wyższe sprawy, zmuszony byłem na skalę lokalną walczyć z wiatrakami... (podkład muzyczny jest nadal tutaj):
Część II
Kukułcze jajo
2007
Przyczyną melodramatycznej decyzji o budowie własnego domu był niejaki Lesław B - były sędzia ze Szczecina. Lesio jest i to według bardzo wielu ludzi, żałosną prawniczą kanalią. W stanie wojennym był tak służalczy, przymilny i dyspozycyjny wobec władzy, że nadgorliwie skazywał walczących o wolność Polaków chroniąc jednocześnie kapusiów i kolaborantów. Uczciwym robotnikom pragnącym jedynie poprawić swój marny żywot, zasądzał najsurowsze możliwe wyroki i dorobił się na całym Pomorzu Zachodnim powszechnej nienawiści z tego właśnie powodu. Nękał ludzi walczących z systemem podczas gdy ta cała walka to było w zasadzie pisanie na murach hasełek antysystemowych. W ramach sprawiedliwości dziejowej, natychmiast po upadku komuny wykopano zatem obżydliwego Lesia ze stołka sędziowskiego. Co począł Lesio na progu śmierci zawodowej? Lesio został radcą prawnym i otworzył sobie kancelarię. Klientów jednak nie miał tylko niedobrą opinię, tak więc aby się pożywić mój dobry znajomy prezkazał mi, że Lesio zainfekował swoim doradztwem aż kilka zachodniopomorskich spółdzielni mieszkaniowych - ostatnich bastionów PRL - tych przedziwnych instytucji stojących ponad prawem i dlatego będących bardzo dobrym schronieniem dla różnej maści szumowin. Znajomy dodał też, że Lesio jako że nie mógł już swojego procederu praktykować w sądach, to w spółdzielniach mieszkaniowych niczym szkodliwy gryzoń niszczył normalnym ludziom życia. Ile krzywd wyrządził to nawet nie sposób opisać. Internet wręcz pęka od szczerych do bólu, subiektywnych i niezależnych od Lesia, opinii na jego temat:
http://www.spieprzajdziadu.com/2009/03/27/nadzieja-w-emigracji/
http://www.glos.com.pl/Archiwum_nowe/Rok%202005/010/strona/czarna%20lis…
http://13grudnia81.pl/sip/index.php?opt=1&n=B&idS=1401
W moim konkretnym przypadku Lesio, jako radca prawny mojej spółdzielni, pewnego dnia obudził się nad ranem spocony i zanim jeszcze udał się na lewatywę, uroił sobie że nie płacę czynszów więc posiadam długi. Był tak rozgorączkowany tym co odkrył, że zanim jeszcze obejrzał go doktor w celu zbicia mu temperatury, natychmiast napisał jakiś paszkwil na tę okoliczność, przymerdał się z nim do sądu, tam zaskamlał że jest głodny, co poskutkowało tym, że natychmiast zapadł jakiś kapturowy wyrok. Zanim się obejrzałem otrzymałem nakaz zapłaty Lesiowi nieistniejącego długu. Wydany zaocznie rzecz jasna - kompletnie bez mojej wiedzy. Nie powiem, usiłując mnie okraść na pieniądze zdenerwował mnie wówczas Lesio. Widząc, że mam do zapłaty całkiem z dupy wzięte kilka tysięcy udałem się z tym gównem do prawnika. Ten opieczętował swoimi stemplami moje zgrabne pisemko sporządzone do bólu logicznie na podstawie wydruków salda z mojej spółdzielni, sąd oczywiście to uwzględnił i wycofał nakaz zapłacenia nieistniejących długów wydając nawet na tę okoliczność prawomocny wyrok. Niestety, mimo doskonałej okazji, na gorączkę mózgową sąd Lesiowi niczego nie przepisał. Mimo to odetchnąłem z ulgą ciesząc się z wygranej i żyłem sobie dalej nie mogąc zrozumieć dlaczego Lesio jest aż tak bardzo wirusopodobny. Znajomi, których o to pytałem mówili, że zapewne choroba weneryczna dotarła już do jego mózgu – ale prawdę mówiąc nie wiem ile jest w tym prawdy – chyba raczej niewiele, no bo czy wirus może złapać wirusa? Po jakimś czasie Lesio znowu się odezwał w intencji kolejnych rzekomych długów. Udałem się zatem na pielgrzymkę do spółdzielni wiedząc doskonale, że czynsze na bieżąco mam opłacone i nie posiadam długów. Wziąłem nawet na tę okoliczność z księgowości nowy wydruk salda a z chałupy dowody opłat. A jednak już na miejscu spotkała mnie spora niespodzianka. Okazało się bowiem, że Lesio był tak miły, że zignorował wyrok, zaraził w międzyczasie wszystkie księgowe i one przeksięgowały na jego polecenie moje kolejne czynsze na poczet odsetek od tamtego nieistniejącego długu. Skłonny jestem zatem przypuszcać, że Lesio to jednak rzeczywiście jest kanalia i jest to wiadomość z dużym prawdopodobieństwem potwierdzona również moim doświadczeniem osobistym. Zapewne kiedyś być może uznam, że Lesio to nieuczciwa i zachłanna świnia z bogatymi tradycjami o doskonale ugruntowanej opinii. W przyszłości być może będę też skłonny uważać, że Lesio jest jak tasiemiec, który oplótł aż kilka spółdzielni mieszkaniowych. Ilu bezradnych, nie mających środków na prawnika, biednych ludzi on wykończył w ten sposób finansowo wpędzając w bezdomność lub co najmniej długi - tego nie sposób nawet zliczyć. Po mieście krążą pogłoski, że Lesio tylko po to aby się kosztem uczciwych ludzi pożywić stał się rakotwórczym grzybem atakującym zdrowe, niezadłużone lokale mieszkalne. Ludzie w spółdzielni zaczęli wówczas powoli rozumieć, dlaczego wujek Adolf w swoim czasie organizował takim nowotworom dość skuteczną chemioterapię. Zaczynano to po prostu w końcu rozumieć. Każdy z członków spółdzielni miał swoją na ten temat teorię, a moja była taka, że gdyby ludzkość była owadami a na Ziemi panowała niepodzielnie rasa cyklopów, Lesio jako pierwszy zostałby zabity kapciem. Nawet sąd nie był władny odzyskać skradzionych mi w ten sposób w spółdzielni pieniądzy. Tak więc, aby nie żywić w dalszym ciągu wiecznie głodnego nowotwora, podjąłem wówczas męską decyzję aby w oczekiwaniu na nadejście kolejnego zbawiciela obeznanego w arkana chemioterapi, wypieprzać tymczasem jak najdalej od ciężko chorej spółdzielni zarażonej aż tak agresywnym pasożytem. Wad nie posiada tego typu rozwiązanie żadnych, a do co większych zalet zaliczyć można głównie tę, że posiadacz własnego domku nie musi płacić chorych czynszów tak jak to robi każdy jeden nieszczęśliwy posiadacz spółdzielczego "własnościowego" mieszkania, które z własnością ma tyle samo wspólnego co Lesio ze uczciwością. Sprzedałem więc mieszkanie i z żalem porównywalnym jedynie do smutku po zeskrobanym z buta psim gówienkiem, na spokojnie pożegnałem się z tasiemczym Lesiem.
2008
Jakoś właśnie w tamtym okresie, bodajże podczas zabawy sylwestrowej zwąchałem się z Ewcią. Ewcia, co warto od razu zaznaczyć, jest uosobieniem czystego zła – demonem w kształcie kobiety z piekła rodem - no ale wówczas rzecz jasna tego nie wiedziałem. Chodziłem z nią co prawda w młodości do szkoły ale w czasie całych pięciu lat technikum, być może z pięć razy zamieniłem z nią jakieś zdanie. Kompletnie w różnych środowiskach wówczas się obracaliśmy i chyba to było tego przyczyną. Nieważne. I kiedy tak, po kilkunastu latach spotkaliśmy się przypadkowo w sklepie, zaprosiła mnie i moją na zabawę sylwestrową, którą w swoim lokalu wyprawiała. Nie miałem planów na Sylwka więc skorzystałem. Tam okazało się, że mamy całkiem podobne plany - opuścić blokowiska i się wybudować. Ewcia nie sprawiała złego wrażenia, wręcz przeciwnie. Miała już dorosłe dzieci będące gdzieś na stałe w Anglii, prowadziła dobrze prosperującą pizzerię i raczej dobrze miała w głowie poukładane, skoro wręcz doskonale sobie w życiu radziła. Samodzielnie ponadto, gdyż była dawno po rozwodzie.
Raz dwa uzgodniliśmy więc, że postawimy wspólnie coś jakby bliźniaka aby kosztów projektów i działek nie mnożyć przez dwa. Z działkami pod domki było jednak wtedy raczej krucho ze względu na boom budowlany no ale w końcu przytrafiła się działka pod małą kamieniczkę na sześć lokali. Opyliłem więc błyskawicznie mieszkanie ale Ewci coś tam nie szło pod tym względem. Najpierw nie miała kupca, bla, bla, potem mąż bla, bla, nie wyrażał na sprzedaż zgody, potem coś tam jeszcze jej wynikło, a jeszcze potem zrobił się kryzys na rynku mieszkaniowym. Kupiłem więc tę działkę samodzielnymi siłami, potem jeszcze zamówiłem u architekta projekt i opłaciłem caluteńką biurokrację do momentu aż mi w garść wcisnęli pozwolenie na budowę. Następnie jako posiadacz dumnego tytułu inwestora, natychmiast skrzyknąłem brygadę i bęc... postawiłem raz dwa budynek w stanie surowym.
2009
Ten rok upłynął sobie na spokojnej pracy. Brygady murowały, wylewały stropy za stropami, alkohol też wylewały, tak więc były po kolei wyrzucane z budowy, następne brygady też murowały i też wylewały, a więc również były wyrzucane aż w końcu po ciężkiej batalii z tymi wszystkimi pijakami w...
2010
... były już widoczne efekty walki z chorobą alkoholową. Stały już sobie dumnie ściany nośne oraz dach. Pamiętam, że to było w czasie kiedy upadł na ziemię samolot z prezydentem i biskupami. Stan bardzo surowy został zatem ukończony i... skończyła się moja kasa. Całość jakże prostych dotychczasowych obliczeń wyglądała wówczas tak: działka z uzbrojeniem wyniosła 150 tysięcy, a szkielet budynku, czyli ściany nośne oraz dach jakieś 50 tysięcy. Sam budynek wówczas mimo iż trzypiętrowy kosztował śmiesznie tanio, ponieważ te pięć kondygnacji to tylko plomba w zasadzie. Plomba wstawiona między już istniejące identyczne kamieniczki – postawione dużo wcześniej. A jako, że sąsiedzi już dużo wcześniej swoje domy wybudowali no to nie było w ogóle potrzeby stawiać dwóch największych ścian bocznych tylko w zasadzie sam przód i tył budynku – taki prezent od matki natury – no i dlatego wyniosło to tak tanio. Pozostało więc jedynie dokończyć stan surowy a potem zrobić wykończeniówkę. Zmobilizowałem więc konkretnie Ewcię do jakichś zdecydowanych ruchów na rynku mieszkaniowym ale jak zaczęła znowu że mąż na sprzedaż jej mieszkania nie wyraża zgody no to trochę czarno zacząłem widzieć te jej finansowe obiecanki. Zobowiązała się po raz tysięczny oczywiście sprężyć, a ja też ze swojej strony również żeby nie siedzieć bezczynnie ruszyłem dupę za granicę, żeby tam w międzyczasie też coś na budowę zarobić. I kiedy pod koniec lata powróciłem zza granicy jakiś miesiąc później miało właśnie miejsce rybackie tango, które szczegółowo opisałem w części pierwszej.
Nie wiedziałem wówczas oczywiście o tym, co nabroił w świecie równoległym Mirek ale widziałem, że coś się zaczyna dziać dziwnego, aczkolwiek nawet nie miałem wtedy nawet szans aby całość tajemniczych spraw ogarnąć, jako że one wszystkie odbywały się całkowicie poza moją rzeczywistością. Zdałem sobie tylko tak pobieżnie sprawę, że coś się dzieje i to bardzo niedobrego. Nastąpił bowiem i to dość nagle zmasowany wysyp dziwnych, zagadkowych zdarzeń, jakich jeszcze nigdy w życiu nie doświadczałem. Dzisiaj oczywiście wiem doskonale po lekturze akt ze sprawy psychiatrycznej, że to wszystko było starannie ukartowane ale wówczas błądziłem kompletnie po omacku. O co chodzi? O to, że odkąd tylko się zadałem z Ewcią, to ciągle coś mi się przydarzało, czego wcześniej nie miewałem. Były to bardzo osobliwe zdarzenia. A to jakiś bandziorek próbował napadać, a to ktoś ciągle demolował mi samochód. Pamiętam, że kiedyś odprowadzałem Ewcię późnym wieczorkiem do domu i wtedy jakiś żul siedzący pod monopolowym na masce czyjegoś samochodu, zerwał się z tej maski i rzucił na nas z pijackim amokiem w oczach dłuższą chwilę po tym jak bez słowa przeszliśmy obok. Koleś miał w oczach niezdrowy szał bitewny i bardzo ale to bardzo niedobre zamiary, kiedy tak pędził z pianą na mordzie w naszym kierunku. Tak więc kiedy tylko podbiegł wyłapał prawego prostego, oderwał się od ziemi i bezpiecznie zapadł w śpiączkę na trawniku. Jego brat również dostał amoku więc też wyłapał i zaległ na chodniku. W jakieś dwie sekundy zapanował spokój. Byliśmy już w domu kiedy żul numer jeden odzyskał przytomność i zaczął rzucać butelkami po oknach w ramach odwetu. Ewcia wezwała co prawda policję ale policja niczego nie ustaliła. Nie znaleźli biedni świadków, nawet swoich notesików nie udało im się znaleźć no i bandziorkowi się upiekło. O co mu chodziło nigdy nie ustalono. Jakieś kilka czy kilkanaście tygodni później ten sam bandziorek, w tym samym miejscu zabił nożem innego kolesia, który również odprowadzał tamtędy kobietę do domu. Zabity chłopak był co prawda piłkarskim bramkarzem ale życia niestety nie obronił tamtej nocy. Wtedy policja jakoś jednak się zmobilizowała, odnalazła swoje notesiki no i bandziorek z tego co pamiętam chyba dostał dożywocie. Obecnie nadal się resocjalizuje. Z innych interesujących zdarzeń z tamtego okresu to pamiętam, że pod Ewci domem nieustannie ktoś demolował mi samochód. Rybackie tango to nie był jakiś odosobniony przypadek tylko końcowy fragment dłuższej serii. Pewnego razu ktoś przejechał mi po całym boku, bokiem swojego gruchota, tak więc po śladach mojego lakieru na jego rzęchu a jego lakieru na moim, bez najmniejszego trudu zlokalizowałem dziadka mieszkającego z Ewcią po sąsiedzku. Emerytowany kamikadze mieszkał w klatce obok. Co dziwne mimo iż się nie wypierał i nie unikał pokrycia kosztów naprawy to za żadne skarby świata nie chciał racjonalnie mi wytłumaczyć dlaczego on to zrobił. No nie był w stanie tego wyjaśnić. Bardzo dziwna sprawa, albowiem to nie była parkingowa szkoda, czyli "zły dotyk - który całe życie boli" a potem ucieczka, tylko pociągnięcie z wredną premedytacją od początku aż do końca samochodu. Celowe, bo przecież gdyby to był "zły dotyk" to nawet głuchy i ślepy by to poczuł, potem zaprzestał no i się wycofał – czyli uciekł. Dziadek jednakże w żaden sposób nie potrafił logicznie wytłumaczyć dlaczego jak trącił moje auto to nie zaprzestał tego, ale wręcz celowo to kontynuował do chwili aż porysował cały bok na pełnej długości. Hm... sprawa do dziś niewyjaśniona. Innym razem patrzę sobie przez okno na sielski obrazek jak nasza zdolna młodzież trenuje podnoszenie ciężarów usiłując wyrwać z ziemi betonową ławkę aby jej nie przeszkadzała na stojąco się napić, patrzę, a tam idzie sobie chodnikiem bardzo elegancka pani z pieskiem też elegancko wystrzyżonym, takim w kokardkach prosto od fryzjera. I ta pani tak sobie idzie, idzie, kręci dupką no... i nagle jeb... wyciąga z torebki śrubokręt i atakuje mój samochód usiłując zerwać znaczek opla z bagażnika. Masakra. Paniusia z pieskiem nie daje jednak rady znaczkowi, tak więc chowa śrubokręt i... dalej idzie ze swoim pieskiem. Jakby nigdy nic. Takiej fazy jeszcze nigdy w życiu nie widziałem. Na drugi dzień pytam się Ewci co to za jedna ta od pudla, a ona mówi że to jej bardzo dobra koleżanka jeszcze z podwórka. Skoro to tak, no więc dobra, nie drążyłem tego, bo oprócz paru rys na bagażniku nic mi tam w sumie nie zniszczyła, no ale na wszelki wypadek zacząłem od tamtej pory stawiać auto w zupełnie innym miejscu. Bezpośrednio pod budowę je przestawiłem. Tam był stróż zainstalowany w swoim samochodzie, tam byli w przyczepie kampingowej robotnicy, tak więc logicznym miejsce mi się wydawało. Jednakże po niedługim czasie tam też ktoś po raz kolejny uszkodził mi zderzak i zbił tylną lampę za jednym zamachem. Robotnicy po ciężkiej pracy, ciężkim piciu, ciężko spali tak więc nie usłyszeli niczego. Stróż ciężko spał na trzeźwo więc też nie pomógł rozwiązać zagadki. Lokalni złodzieje piasku, żwiru i stali zbrojeniowej także nie zauważyli nic podejrzanego. Sąsiad wspominał tylko, że mu pospać nie dali, bo najpierw głośno pili a potem jakiś huk go przebudził w środku nocy – zapewne kiedy moje lampy pękały. Ech... jak tylko wstawiłem nowe i znowu auto naprawiłem przydarzyło się rybackie tango. I dopiero po nim ataki na moje auto definitywnie się zakończyły. Nie mogłem wówczas zrozumieć co ci wszyscy ludzie chcą od mojego samochodu, bo nigdy wcześniej mi się takie rzeczy nie zdarzały. A przecież całe życie trzymałem auto na ulicy. Dopiero dziś rozumiem dlaczego to się ciągle działo i skończyło dopiero, jak już wesoły Mirek nadał mi kierunek na psychiatryk.
2011
I w moim prawdziwym życiu dopiero na długo po tym jak już Mirek zrobił swoje, Ewcia się do budowy finansowo przyłączyła. Wcześniej tylko bardzo starannie przyglądała się jak buduję i zaglądała to tu to tam ale nie była chętna do partycypowania w kosztach, nie dając w praktyce nawet złotówki na cele budowlane. Sam kupiłem działke, sam opłaciłem projekt i sam postawiłem surowy budynek. Ale jak już ustaliła z Mirkiem, że jak przyjdzie pora to zamieszkam sobie w wariatkowie wówczas sytuacja diametralnie się zmieniła - wyskoczyła z kasy i poszliśmy do notariusza, gdzie za pół ceny jaką do tej pory w to wszystko włożyłem odsprzedałem jej jedną drugą. Uczciwie to zrobiłem - tak aby na starej koleżance szkolnej jak jakiś Lesio nie żerować. Za niecałe 100 tysięcy odsprzedałem jej jedną drugą działki i budynku w stanie surowym. Po kosztach w sumie, gdyż tyle to właśnie było wówczas warte. Na sam koniec roku się to odbyło a więc grubo po manewrach Mirka. Jako że od tamtego momentu istnieje ścisła i precyzyjna korelacja czasowa zdarzeń z obydwu światów, jest pewne to, że Ewcia zrobiła to mając już niezbitą pewność co do mojej psychiatrycznej przyszłości. I od tego momentu właśnie zaczęły się dziać cuda w moim życiu oraz na mojej budowie. Kiedy wyjeżdżałem za granicę zarobić pieniądze, Mirek jak opętany rozpoczynał moje poszukiwania. Kiedy powracałem, Mirek dawał sygnał życia i zapadał w sen zimowy. I wtedy do boju wyruszała Ewcia, nic nie robiąc innego tylko non stop starając się mnie do wybuchu gniewu sprowokować. Zgodność ich działań na przestrzeni kolejnych lat jest wręcz idealnie zsynchronizowana - i stąd moja pewność co do tego, że są od początku w zmowie.
I właśnie od momentu kiedy Ewcia użyła Mirka - który wcześniej użył rybaczek - zawiązał się spisek trzeciego poziomu. Spisek, w którym Ewci przypadła rola kukułczego jaja, które jak już się wkluje w tę nieruchomość, to mnie od wewnątrz wykończy, a Mirkowi rola usłużnego policmajstra, który natworzy mi w mięczyczasie do oporu przestępczych kartotek. I tak naprawdę tylko dlatego Ewcia idąc w końcu do notariusza formalnie się dołączyła. Gdyby nie miała gwarancji ze strony Mirka co do mojego losu to nawet złotówki by w ten interes rzecz jasna nigdy nie włożyła – tak właśnie jak... nie włożyła. Zrobiła to zatem z pełną premedytacją i drobiazgowo przygotowanym planem. Małymi krokami ta przeklęta kobietopodobna zmora zaczęła mnie zaszczuwać.
Tymczasem ja za kasę od Ewci – która po transkcji sprzedaży stała się oczywiscie moją kasą - dokończyłem stan surowy: powstawiałem wszystkie okna, drzwi, porobiłem ścianki działowe, tynki, wylewki posadzkowe, instalację CO, wodną, kanalizacyjną, elektryczną, domofonową i telefoniczną, a z kasy zarobionej za granicą wystarczyło jeszcze na wykończeniówkę pod klucz całego parteru, gdzie była kawalerka i lokal usługowy. Położyłem tam kafle, urządziłem dwie łazienki, kuchnię i pomalowałem ściany. Przenieśliśmy się tam wówczas z Ewcią żeby nic nie wsiąkło, jako że na posesjach sąsiadów non stop były kradzieże w całym okresie ich budowy. Ginęło im wszystko, bo ciągle zdarzały się jakieś włamania. My postanowiliśmy być mądrzejsi i nas dzięki temu że byliśmy na miejscu nigdy nie okradziono. Ponieważ jeszcze zimą Ewcia zaczęła ściemniać, że więcej pieniędzy nie ma i już nie będzie miała, bo jej mąż żądał połowy kasy za wyrażenie zgody na sprzedaż mieszkania, obiecała dać jakąś kasę w przyszłym roku. U mnie też zrobiło się jak zawsze na wiosnę krucho z gotówką. Postanowiłem więc ponownie wyjechać za granicę coś tam zarobić a ona obiecała co nieco ze swojej pizzerii odłożyć. Nawet się odgrażała, że ją sprzeda jak zajdzie taka potrzeba. Bała się jednak nocować na budowie sama więc zaproponowała aby pomógł jej pilnować tego bałaganu jej pełnoletni synek, który właśnie zjechał z Anglii. Szymonek zainstalował sobie wyro w lokalu usługowym. Na wyro naznosił z siedem kołder i ulepił tam legowisko w kształcie barłogu. Nie było jeszcze ciepłej wody, ogrzewania i tym podobnych fanaberii więc rozumiałem jego motywy do walki z zimnością. Po ustaleniu wszystkiego – czyli że będzie tam z Ewcią nocami wszystkiego pilnował - pojechałem za granicę poszukać tam jakiegoś zarobku. Pod jesień powróciłem z pieniędzmi i zauważyłem pierwszą niepokojącą zmianę. Otóż Szymonek, który miał budowy pilnować gdzieś wsiąknął bez śladu a na jego wyrze zainstalowała się córunia Ewci razem ze swoim przydupasem. Ta córunia to grubszy i osobny temat - w życiu jeszcze nie spotkałem tak rozwydrzonej i toksycznej żmijki. Była całkowitym przeciwieństwem swojego brata. Szymonek był punktualny, życzliwy, skromny, zawsze uprzejmy i chętny do pomocy. Natomiast ona wręcz przeciwnie. Martusia to rozwydrzony, przekarmiony bachor o wybujałym pod niebiosa ego i rozrośniętej aż po najdalsze krańce świata postawie roszczeniowej godnej tylko tych dziwnych ludzi z Republiki Środkowej Afryki. Brak powabu rekompensowała sobie otaczając się koleżankami, które obowiązkowo były jeszcze grubsze i brzydsze od niej – taki tani trik aby lepiej wypaść. Tylko w takim towarzystwie mogła błyszczeć ale tak prawdę mówiąc nie był to blask zorzy porannej tylko raczej nerwowe migotanie zapachowej świeczki ponad szambem. W swoim własnym mniemaniu Martusia była oczywiście utalentowaną piosenkarką, poetką, gawędziarką - do dziś mi dupę ze śmiechu urywa jak czytam jej porzucone na budowie pamiętniki - a tak w rzeczywistości no to poza może cycem, którym mogłaby wykarmić Somalię, Bangladesz i Etiopię, posiadała kompletny brak innych zalet. Ich nieobecność nadrabiała niesamowitym wręcz tupetem, postawą roszczeniową oraz bezczelnością. Podam pierwszy lepszy przykład z życia, aby nie być gołosłownym. Otóż przytrafiła mi się kiedyś praca we Francji w luksusowym miasteczku tuż nad brzegiem Atlantyku. Znajomy ma tam dom w najdroższej okolicy - tuż za wydmą przy samiutkim oceanie - no i pewnego razu postanowił go sobie uratować, aby go nie zeżarła wilgoć. Z braku jakiejkolwiek izolacji fundamentów trzeba było w całym domku zaimpregnować gumą starożytne płytki i na wierzchu położyć nowe aby ten obiekt nie spijał wreszcie do wewnątrz wody gruntowej, bo bez tego walka z wilgocią była skazana na porażkę. Koleś mimo że potomek Wikinga, nie nadążał wylewać za burtę wody z pochłaniaczy wilgoci strategicznie rozmieszczonych po calutkim domu. Praca więc prosta na jakieś dwa tygodnie za jakies trzy tysiące euro. Tak więc zapytałem go czy mogę w takie świetne miejsce zabrać Ewcię aby zobaczyła trochę szerokiego świata. Powiedział że spoko tylko wyczulił mnie żeby ona nowych płytek nie potratowała, bo właśnie z tego powodu on nie zabierze tam swojej baby i bachorów. Obiecałem mu gorliwie, że Ewcia nie podepcze na pewno bo nie jest w sumie tępą krową, a dla bezpieczeństwa tych nowych płytek przegonię ją albo na plażę albo na ogród aby nie było nerwowo. Zgodził się. No i pojechaliśmy z Ewcią. Zaraz jak tylko przepierdzieliliśmy się przez rozkopane szkopy napomknęła ni z tego ni z owego, że jej córunia jest na jakiejś wycieczce szkolnej w Paryżu. Wzruszyłem ramionami, bo jej córunia mnie tak samo za granicą obchodzi jak tamtejsze radary. Ewcia jednak na to, że koniecznie musimy ją odwiedzić. Ja jej na to, że "odwiedzały się" przecież tydzień temu w domu. A ona wówczas że jej się kończy wycieczka i mogłaby udać się dalej z nami. Mówię więc że Paryż wcale nie jest po drodze i tłumaczę o co chodzi z kafelkami - że mój klient nic o tym nie wie. Wie tylko o Ewci i tylko na nią wyraził zgodę, bo nawet własnych bachorów nie wziął aż tak bardzo się trzęsie o te swoje płytki. Ewcia strzeliła więc focha i się zrobiło ponuro. W końcu ustaliliśmy, że Martusia pojedzie jednak z nami ale tak aby koleś od płytek nie widział tego. Wysadzi się ją gdzieś tam na miejscu i ona sobie pójdzie do jakiegoś hotelu za swoją własną kasę. Zajechaliśmy więc do Paryża zgarnąć ją z tej całej wycieczki a tam kolejna niespodzianka. Królowa wytoczyła się z autokaru z własnym orszakiem. Siedem walizek i jakiś łysawy pulpecik robiący za pazia. Nogi mi zmiękły - bagażnik pełen narzędzi, dlatego praktycznie zero ubrań zabrałem - w końcu to przecież tylko wyjazd na dwa tygodnie, a Martusia na niecały tydzień zabrała z domu wszystko – praktycznie przeprowadziła się do Paryża. Miała w swoich tobołach porcelanowe ulubione kubki, pluszowe misie bez których jak się jest doroslym to nie idzie zasnąć, kurczaka z rożna, jakieś słoiki, worek karmy dla ludzi na diecie i chyba jeszcze żelazko z czajnikiem oraz pościel. Tak więc jak to wszystko udało się upchnąć na tylnej kanapie to nie widziałem kompletnie niczego w lusterku wstecznym. Resztę zawieszenia wykończyła sama Martusia i ten cały przydupas, który jak się okazało również "dojechał" do niej "przy okazji" tyle że z Anglii. I w ten sposób wycieczka po romantycznej Prowansji nagle okazała się koszmarnym dramatem w podparyskim kalifacie. W aucie natychmiast zrobiło się duszno, rozpętały się burze, potem huragany jakieś, co chwilę ktoś musiał w tym deszczu się wysrać i podróż kompletnie mi nie szła. Od mokrych słoni natychmiast wszystko beznadziejnie zaparowało i nikt nie nadążał wybierać z auta wody. Zajechaliśmy jednak jakoś na miejsce i aby koleś ich nie zobaczył wysadziłem ich przed mostem wiodącym na wyspę żeby idąc kawałek wreszcie obeschli choć trochę. My z Ewcią dojechaliśmy na miejsce autem a oni wyruszyli na nogach mając przed sobą prostą jak drut nieskomplikowaną drogę. Na miejscu koleś pokazał materiał - ze trzy palety klejów i płytek - i wyjaśnił jak i gdzie pragnie je położyć. Oprowadzając nas po swoim domu odstąpił nam przy okazji swoje małżeńskie łóżko i ręką pokazał, że jak już będą płytki w wejściu do sypialni to możemy śmiało wchodzić do niej przez okno, żeby ich nie potratować zanim wyschną. Ewcia nie kumała w ząb języków obcych więc po swojemu zrozumiała jego gesty, czyli że niby mamy tu do sypialni nie wchodzić a spać mamy na tarasie za oknem. Ech buractwo z niej wyszło totalne i po tym jak natychmiast strzeliła dużego focha interpretując wszystko na opak postanowiłem wówczas nigdy więcej nie zabierać jej poza gminę z obawy że znów narobi w świecie wiochy. Martusia tymczasem z tym przydupasem wtoczyła się na most i zaraz po nim zaginęła w cholerę śląc dramatyczne sms-y, że nie wie gdzie jest. Przez cały dzień nie dali mi spokojnie pracować, bo ciągle tylko zaginiona Martusia wypełniała tematy do rozmów. Cóż pocznę, że bez przewodnika na prostej drodze wsiąknęły grubasy. Powiedziałem Ewci, że niech się wali i pali ale ja robię swoje, bo nie przyjechałem na wakacje, a po robocie to owszem ewentualnie się jej poszuka. Tak też zrobiliśmy i dopiero wieczorem udało się ich odnaleźć. Oczywiście byli po drugiej stronie mostu. Pojechaliśmy pod hotel. Ceny ich zaskoczyły niemiłosiernie, więc postanowili zabrać parę tobołków i zbudować sobie na wydmach szałas. W nocy było jakieś 20 stopni więc każdy normalny człowiek by się położył w śpiworze i zasnął. Martusia jednak nie. Najpierw do rana znosili do dziury w ziemi jakieś mchy, porosty, drzewka, liście a potem gałęzie i w końcu ulepili ten swój wymarzony szałas tak, że można było ich tam wreszcie osiedlić. Nad ranem powróciliśmy z Ewcią do domu a gdy się koleś zapytał gdzie byliśmy powiedziałem mu że po pracy pokazywałem Ewci wyspę, zabytki, latarnię morską, kościołek i jakiś port a potem zbłądziłem. Łyknął to i nie wnikał. Przez cały cholerny tydzień kładłem te przeklęte płytki i nie miałem ani chwili wytchnienia. Pojechałem tam do pracy a zamiast się na tym skupić musiałem wysłuchiwać czy Martusi dupa nie zmarzła, czy Martusia dostała rano cieplutką kawkę, czy Martusia ma papier toaletowy... po prostu koszmar. Mówiłem Ewci aby dała mi spokój bo co mnie obchodzą obcy dorośli ludzie. Przecież nie przyjechałem tu niańczyć królewien tylko zarobić pieniądze na naszą budowę. Ostatecznie, królewna ma pazia prosto z Anglii więc niech pazio się królewną zajmi. Wytłumaczyłem jej że z nas dwojga tylko Ewcia ma wolne więc może się do oporu włóczyć po wydmach i tulić Martusię od rana do nocy a jak się znudzi to może wziąć miotłę i pozamiatać z córką plażę. Strzelała więc focha za fochem zamiast się zająć czymś pożytecznym. Jak córunia dostała termos gorącej kawy to zaraz miała życzenie aby jej skombinować rower, bo naszła ją ochota pozwiedzać wyspę w ramach walki z celulitem. Jak otrzymała przemycony rower to zażyczyła sobie drugi rowerek dla przydupasa. Jak otrzymali dwa rowery zawracali dupę żeby im majtki wyprać. W pewnym momencie normalnie wody w Atlantyku do podmycia dup im brakowało. I tak w kółko, normalnie bez końca wysuwali jakieś chore życzenia, zupełnie jakbym był jakąś złotą rybką. Tymczasem koleś od płytek widząc, że robota idzie jak trzeba po paru dniach zawinął się do siebie do Paryża nie krępując nas swoją obecnością. Zapłacił z góry i był zadowolony, że wszystko idzie dokładnie tak jak powinno. I jak tylko chata zrobiła się wolna córunia natychmiast zażyczyła sobie pokoju z widokiem na morze. Aby nie płoszyć sąsiadów dostała jednak kanciapę z widokiem na kibel. Inna sprawa, że nie było pomysłu jak ich przemycić do środka tak, aby żaden ciekawski sąsiad tego nie widział, tak więc zakradali się dopiero grubo po zmroku. W chałupie zaraz zrobili trzodę bo zaczęli się jak oszalali kąpać, prać, prasować, puszczać głośno muzykę i imprezować tak, że nie dało się pracować a więc ich usuwałem jeszcze przed świtem aby sąsiedzi ich nie widzieli dając na nową drogę życia rowerki i mapkę cholernych ścieżek rowerowych pokrywających całą wyspę. Z bardzo wielkim trudem jakoś udało się tę robotę dokończyć. Sąsiedzi i tak podejrzewali, że w domku są goście ale udawali uprzejmie, że nie wiedzą tego. Jak już było wreszcie po wszystkim zamknąłem chałupkę, zostawiłem sąsiadom klucze i wyruszyliśmy do domku poodwozić te towarzystwo. 2 tysiące kilometrów jednak nie da się przejechać w jeden dzień. Nienawidzę jeździć nocą więc wieczorkiem gdzieś pod Austrią zjechałem w pole. Rozłożyłem fotele dla siebie i Ewci a Martusi i przydupasowi dałem po śpiworku żeby poszli sobie w owies jako ludzie już zahartowani pobytem na wydmie. Były fochy, poranna rosa na ich twarzach, tak więc cały następny dzień panowała w aucie ponura atmosfera z tego powodu. W szkopach znowu były deszcze więc w aucie zapanowała depresja totalna. Tuż przed granicą żeby nie paść na ryj kupiłem na autostradzie kawę. Oczywiście się rozlała bo z tego wszystkiego trzęsły mi się już ręce. Sięgam więc po mokre chusteczki, które trzymam za fotelem na tego typu okazje. Chusteczek nie było oczywiście bo Martusia je wszystkie zużyła chodząc srać co pięć minut. I te chusteczki to była kropla, która przelała czarę goryczy. Od rozlanej kawy miałem lepkie ręce, a od rąk momentalnie oblepiła się cała kierownica. Nie dało się jechać w tym syfie. Wybuchła taka awantura i poleciał taki potok gorzkich słów, że stwierdziłem autorytatywnie, że już nigdy, przenigdy te trudne grube dziecko nie zbliży się do mnie, aby choć na minutę jeszcze raz zatruć mi życie. Jak już ich dowiozłem do domu to z ulgą powróciłem do pracy. Ewcia pożegnała mnie pocieszając że Martusia nie będzie się zadawać z awanturnikiem, tylko ułoży sobie życie w Anglii razem ze swoim paziem. Pazio był jakimś miszczem tatuażu spod Białegostoku więc widoki na karierę miał doskonałe jako że mieszkał w dzielnicy zamieszkałej przez murzynów. Ucieszyłem się jednakże, że królewna będzie bliżej arystokracji no i pojechałem.
I kiedy jesienią powróciłem do Polski znalazłem Martusię zainstalowaną na budowie. W dodatku z kolejnym gachem. Szymonek gdzieś tymczasem zaginął. Zapytałem tylko, jak to kuźwa, ale w odpowiedzi padło żałosne: "no bo z Dżerym spod Białegostoku coś nie wyszło". Hmm... czyżby murzyni spod Londynu jednak nie pragnęli masowo się wytatuować? Czyżby nie poznali się na piosenkarskim talencie królowej Martusi? Normalnie żal. Ręce mi opadły, bo zupełnie co innego zniszczyć wycieczkę, a co innego życie. O tym że właśnie taki był plan oczywiście nie wiedziałem...
Jakoś przeżyłem nagły i niezapowiedziany powrót Szymonka z Anglii, bo chłopak był przyzwoity i zapragnął „mamie pomóc” zamiast dajmy na to rozwijać tam „obiecującą karierę dla wiodącej światowej marki”, czyli pakowacza krewetek dla Tesco, no ale Martusi powrotu na łono rodziny z „trasy biznesowo-koncertowej”, czyli angielskiego zmywaka nie mogłem przeboleć. Urodzona jest do królowania i koncertowania i tak nagle królowa ballady osierociła nieprzebrane rzesze murzynów tylko czekających na wykarmienie ich śpiewaną poezją? Ech... naprawdę przykro zaczęło się dziać, kiedy do kukułczego jaja pozlatywały się ze wszystkich stron kukułcze pisklaki...
cdn.
- Dodaj komentarz
- 1257 odsłon
rozumiem że Baca ma problem
rozumiem że Baca ma problem ale coś mi sie wydaje że ten portal to nie jest miejsce na tego typu artykuły... takie coś to na blogu, forum jakiejś gazety czy tam na forum prawniczym lub cos w tym stylu, jak będziemy wszyscy pisać artykuły o swoich problemach życiowych to ta strona straci swoją tożsamość...
jest to świetny materiał i
Dodane przez Everlast (niezweryfikowany) w odpowiedzi na rozumiem że Baca ma problem
jest to świetny materiał i dobrze napisany artykuł... ta stona na pewno nie straci wręcz przeciwnie może tylko zyskać...
Trzcinka jak zawsze lojalna,
Dodane przez trzcina_1 w odpowiedzi na jest to świetny materiał i
Trzcinka jak zawsze lojalna, pozdrawiam lwico :-)
Baca ,rozumiem że tak
Baca ,rozumiem że tak naprawdę pchałeś Ewcię od momentu imprezy sylwestrowej ? ,no bo po co ci brać ze sobą na robotę obcą babę ... tylko na pchanie , rozumiem również że z tej waszej zażyłości wybudowaliście wspólny dom i planowaliście na parterze tego domu otworzyć jakiś punkt ... to ja się pytam do kogo ty masz pretensje ?... Sorry ale ta cała opowieść wygląda jak u gościa któremu ciągle nie wychodzi w życiu bo jest : samolubny , narwany ,agresywny i chodzi swoimi ścieżkami przez co ma same kłopoty ... Wyglądasz na gościa po przejściach który usilnie próbuje ułożyć sobie życie,ale zaraz wszytko pieprzy z racji swojego sposobu bycia ... Mało tego ,doskonale dostrzegasz swoje niedoskonałości i jesteś ich świadomy , pomimo to zawsze starasz się by to ktoś inny był winien za twoje sprawki ... masz chyba tego wszystkiego dość tej podświadomej prawdy o sobie samym , że jakby ci szczęścia w życiu brak, i z frustracji piszesz tu swoje historie bo masz nadzieje że coś w końcu pęknie w tobie, wyrzucisz żal życiowy, a potem nastanie ulga i zaczniesz od nowa życie ... stary dobrze że pękasz nie wstydź się , ułożysz sobie życie, tylko musisz być mniej narwany i nie każdemu powinieneś wręczać w prezencie łom ... a co do Ewy to poszukaj sobie kobity do tańca i do różańca ... Pęknij baca ,już pora masz 48 lat najwyższy czas ...
naszła mnie identyczna myśl
Dodane przez moving storm w odpowiedzi na Baca ,rozumiem że tak
naszła mnie identyczna myśl jak ciebie, baca to zyciowy nieudacznik. Pamietaj baca kazdy jest kowalem swojego losu, tu robisz za twardziela a byle baba prowadzi cie jak pudelka na smyczy,artykuł też bardziej pasuje na pudelek pl.
wygląda że jak zawsze, dziś
Dodane przez moving storm w odpowiedzi na Baca ,rozumiem że tak
wygląda że jak zawsze, dziś też zmarnowałeś swoje 1440 darmowych minut i nie pocałowałeś nikogo w dupę...
ps nie mów innym jak mają żyć - zwłaszcza tym, którzy mają to wszystko czego ty nigdy nie będziesz miał...
ok... nie rozumiem po co tyle
Dodane przez baca w odpowiedzi na wygląda że jak zawsze, dziś
ok... nie rozumiem po co tyle agresji , przecierz ja tu nic takiego do ciebie nie napisałem - zaraz się urażasz ja nadobna panna na wydaniu ... kto ci mówi jak masz żyć - że niby ja ? , przecierz sam wiesz jak postępować w tym równoległym świecie ! ... napisałeś o samym życiu , tylko po co tak wszystko zawoalowałeś ,że te wszystkie zdarzenia to nie twoja wina ,tylko systemu , przypadku i spisku , a nie twoich zachowań i wyborów ??? - 48 lat zobowiązuje do powagi ... :)
p.s kogo mam pocałować w dupę ?
Dokładnie. Do tego ma tak
Dodane przez moving storm w odpowiedzi na Baca ,rozumiem że tak
Dokładnie. Do tego ma tak wielkie mniemanie o sobie, że pycha i brak pokory dosłownie go rozsadza jak gazy z tylnej części. Ma tak wielkie mniemanie o swojej wielkości, że poszedł jak ten nagi król z bajki, zapolować na wilki bez gaci, bo ubzdurał sobie w swej megalomanii, że upoluje wilka tłukąc go jajami po pysku. Po co to? Wiadomo, by wilka upokorzyć. Brak szacunku do wrogów - i oto łzawy rezultat - epistoły na 16 stron, a to nie koniec. Baca, ić kup se cienkie wino za 9,45 zł z biedroneczki - jest o wiele zdrowsze niż twoje ulubione piwko z aspartamem i fluorem.
taki artykulik to blyskotka
taki artykulik to blyskotka wsrod innych tutaj artow ;) ta budowa niczym burdel zrzeszonej trzody zainstalowanej w kanciapie z widokiem na klopa :D w czesci trzeciej zapewne Pan Lesio przyjdzie z wizytą :D fakt faktem napisane metaforycznie lecz kazdy powinien zauwazyc pewne zwiazki frazeologiczne wystepujące w zyciu ;) bo sama kategoria Bacowych paradoksow prawa mowi jasno i wyraznie o co biega :D
Nie wiem czy tylko ja
Nie wiem czy tylko ja odniosłem wrażenie, że w artykule i komentarzach nastąpiła jakaś cenzura?
Artykuł jak najbardziej na miejscu, co jak co, ale artykuły od Bacy są jednymi z lepszych materiałów ukazujących się na łamach strony innemedium. Osobiście wolę przeczytać sto artykułów od Bacy niż jeden od Tallina.