UFO lądujące w oceanie czy przypadkowy upadek meteorytu

Kategorie: 

Bolid w Zatoce Meksykańskiej

Do ciekawego zdarzenia doszło 13 czerwca 2012 roku. Wygląda na to, że coś wpadło do oceanu. Nagranie kamery CCTV z plaży nad Zatoką Meksykańską opublikowano dopiero niedawno, ale to, co na nim widzimy wygląda jak bardzo nietypowy meteoryt.

 

Tylko pozornie tor lotu obiektu wydaje się prosty. Wyraźnie widać, że w końcowej fazie lotu dokonywane są jakieś korekty, co powoduje, że ślad obiektu jest bardziej po krzywej niż po prostej. To bardzo nietypowe zachowanie jak na kosmiczną skałę. Można powiedzieć, że to, co oglądamy na tym nagraniu to wodowanie jakiegoś pojazdu. Budzi to skojarzenia z obiektem znanym, jako Bałtyckie UFO.

Tematyka nurkujących niezidentyfikowanych obiektów pełna jest interesujących przypadków. Najczęściej obserwuje się wloty i wyloty z głębin oceanu różnych obiektów. Takie przypadki zdarzają się nie tylko w obszarze tak zwanego trójkąta bermudzkiego, znane są też w naszej okolicy.

 

Dobrym przykładem takiego zdarzenia jest katastrofa UFO w Gdyni, do jakiej doszło w styczniu 1959 roku. Niektórzy nazywają ten incydent polskim Roswell. Wtedy kilkudziesięciu świadków widziało duży czerwony przedmiot z rozgałęzioną ognistą smugą. Ludzie widzieli, że upadł do Bałtyku.

 

To mogło wyglądać podobnie jak w tym nagraniu z czerwca 2012. Przypadek z Gdyni wart jest dokładniejszego opisania, bo istnieje hipoteza, że statek wydobyto a zwłoki pozaziemskiej istoty przetransportowano do Związku Radzieckiego i ślad po niej zaginął.

 

 

Ocena: 

Nie ma jeszcze ocen
loading...

Komentarze

Portret użytkownika Homo sapiens

Należące do NASA Jet

Należące do NASA Jet Propulsion Laboratory (JPL) nadzorowało lądowanie łazików na Marsie i wysyłało sondy w kierunku zewnętrznych planet Układu Słonecznego, teraz musi zmierzyć się z kolejnym wyzwaniem. Były pracownik pozywa agencję i twierdzi, że został najpierw zdegradowany, a później zwolniony z powodu głośnego mówienia o kreacjonistycznej koncepcji inteligentnego projektu – donosi Fox News.
David Coppedge przez 15 lat pracował w NASA jako team leader misji Cassini, której zadaniem było badanie Saturna i jego księżyców. Jednak stracił swoją pozycję w 2009 roku, a w ubiegłym roku w ogóle pracę w NASA.
Jak sam twierdzi, wszystko to było efektem mówienia przez niego otwarcie, że wierzy w inteligentny projekt – koncepcję głoszącą, że siła wyższa musiała przyczynić się do stworzenia Wszechświata w jego obecnym kształcie, a nie jest to jedynie skutkiem działających samoistnie praw fizyki i sił działających w przyrodzie (takich jak np. teoria ewolucji).
Coppedge postanowił zaskarżyć swojego niegdysiejszego pracodawcę, twierdząc, że jego poglądy były powodem zwolnienia.
 
Czy inteligencja się kryje za stworzeniem wszechświata ?
Ten portal jak i inne o zbliżonej tematyce ciągle i bezustanku wskazują że świat jest pełen życia inteligętnego.
Tak więc wszystko, co znamy z naszego doświadczenia, sugeruje, że systemy z bogatym zasobem informacji, powstają w wyniku inteligentnego projektu. Co jednak zrobimy z faktem, że fenomen życia zależy od informacji, zawartej w każdej żywej komórce ? Oto podstawowa tajemnica - skąd pochodzi ta informacja? Obecnie wiemy, że nie ma żadnego przyrodniczego wyjaśnienia, żadnej naturalnej przyczyny, która tworzyłaby informację. Nie jest to dobór naturalny, ani procesy samoorganizacji, ani też czysty przypadek. Znamy jednak przyczynę zdolną do tworzenia informacji - jest nią inteligencja.
Więc gdy wyciągamy wniosek o projekcie na podstawie informacji zawartej w DNA, w gruncie rzeczy dokonujemy czegoś, co w filozofii nauki nazywamy najlepszym wyjaśnieniem [ wnioskowaniem abdukcyjnym ]. Gdy w komórce, zwł. w cząsteczce DNA znajdujemy system z bogatym zasobem informacji, możemy wnioskować, że inteligencja odegrała jakąś rolę w powstawaniu tego systemu, choć nie mogliśmy obserwować, jak ten system powstaje.
 
Astronomowie zauważyli zagadkowe zjawisko, na jakie dotychczas nikt się nie natknął – z okolic pobliskiej gwiazdy zniknęły olbrzymie ilości pyłu. Zaginiony pył znajdował się w okolicach gwiazdy TYC 8241 2652.
Gwiazda ta jest oddalona od Ziemi zaledwie o 450 lat świetlnych w kierunku gwiazdozbioru Centaura. „To jak magiczna sztuczka – teraz go widzisz, a teraz go nie widzisz” – tłumaczy Carl Melis z Uniwersytetu Kalifornijskiego w San Diego. Chodzi o ilość płynu zdolną do wypełnienia wewnętrznej części całego układu słonecznego.
Zagadkę „znikającego pyłu” próbuje wyjaśnić profesor Benjamin Zuckerman z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles. Naukowiec uważa, że zjawisko wygląda tak, jakby nagle zniknęły pierścienie Saturna. To nawet bardziej szokujące, gdyż ten dysk z pyłu był większy i znacznie bardziej masywny niż pierścienie Saturna.
Gdyby znajdował się on w naszym Układzie Słonecznym, to rozciągałby się od Słońca do połowy drogi do Ziemi. Kończyłby się w okolicach Merkurego. Naukowcy łamią sobie głowy i nie mają pojęcia, co stało się z pyłem. Wydaje się, że zniknął on niezależnie od swojej gwiazdy, nie ma bowiem żadnych śladów, by został przez nią wchłonięty – donosi University of California, Los Angeles.
Gwiazda TYC 8241 2652 jest podobna do Słońca. Jeszcze kilka lat temu wydawała się typową gwiazdą, wokół której będzie tworzył się układ planetarny.
Astronomowie przebadali setki gwiazd, wokół których istnieją pierścienie z pyłu i niczego takiego nigdy nie obserwowano. Pył zniknął bardzo szybko, nawet w ludzkiej skali. Nie mówiąc już o skali astronomicznej. To zjawisko było tak dziwne, że początkowo sądzono, iż doszło do jakiejś pomyłki.
Znikający pył obserwowano od roku 1983 roku. W 2009 r. zauważono, że wcześniej świecąca bardzo jasno traci swój blask. W 2009 roku nie odnotowano żadnej emisji.
Gwieździe przyglądano się wówczas dwukrotnie w odstępie pół roku. W końcu 1 maja bieżącego roku oficjalnie stwierdzono, że pył jest nieobecny od 2,5 roku – czytamy w serwisie kopalniawiedzy.pl. Obecnie wykorzystywane modele nie przewidują takiej sytuacji. Astronomowie będą musieli przemyśleć teorie dotyczące powstawania systemów planetarnych.
Prof. Zuckerman z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles uważa, że naukowcy mięli szczęście, że to zauważyli, ponieważ takie rzeczy mogą się zdarzać częściej, a nawet badacze o tym nie wiedzą.
Jako ciekawostkę dodam, że ostatnia praca profesora Zuckermana skupia się głównie na formacji i ewolucji układów planetarnych wokół różnych rodzajów gwiazd.

Los dał ludziom odwagę znoszenia cierpień.-Rzeczą człowieka jest walczyć, a rzeczą nieba – dać zwycięstwo.

Portret użytkownika baca

Wiedziałem. Normalnie

Wiedziałem. Normalnie wiedziałem że Szaraki mają bazę w oceanie. Tym na filmie co prawda nie otworzył się, he, he, spadochron no ale przecież Szaraków jest jak mrówków. Na pewno dorwać mi się uda jakieś inne. Do  poszukiwan Szaraków właśnie nad Atlantykiem skłonił mnie szereg przedziwnych zbiegow okolicznosci.
Zadziwiający tak ze nigdy nie uwierzycie. Żeby nikt nawet przez moment nie pomyślał ze Baca to mięczak lub cos takiego oto mój kolejny raport specjalny z poszukiwan UFO.
Było tak.
Wypatrując UFO wylatującego z podwodnej bazy Szarakow spokojnie wytrzymywałem temperatury rzedu 38 w cieniu jak również wodę z Morza Srodziemnego cieplejszą niż woda w kaloryferach ale moje klapki Sea - Shark, (cztery osiemdziesiąt na wiosennej promocji w Biedronce) niestety ale.... nie daly rady. Najpierw zaczęly mi się rozpuszczać kiedy szedłem na kawe, a nie po to je przeciez 3 miesiace pracowicie szlifowalem aby się idealnie przystosowaly do stopy, aby je teraz tak bezmyślnie utracić. No tak, czy nie tak? Skoro to tak, i z każdą chwilą było ich mniej, no to położyłem je troskliwie przy samym brzegu na wilgotnym piasku, uważając sprawę za zamkniętą ale wtedy... no wlasnie.
Trzy cierpiące na słoniowaciznę kobiety jednoczesnie weszly do wody no i stalo się. Woda natychmiast wezbrala, zrobilo się małe tsunami i zanim się obejrzałem jeden z moich laczków odplynął z oszałamiającą prędkością prosto do Afryki.
Nigdy nie byłem zaangażowany w działalność charytatywną, no ale od teraz mogę już stanąć dumnie w jednym szeregu z Bilem Gatesem i Bono ponieważ mój klapek z Biedronki z pewnością uczyni najszczęśliwszą na świecie, jakąś biedną, jednonogą, murzyńską sierotkę z Afryki. Tak będzie z pewnością a zatem nie mówcie już nigdy że Baca to człowiek bez serca. No dobra skoro zostalem bez klapków (lewego) postanowiłem pozegnać się z Morzem Śródziemnym. Ponadto przecież skoro moje klapki z Biedronki nie wytrzymaly tych ostrych warunków panujących na Lazurowym Wybrzeżu to jakże mogłyby je wytrzymać Szaraki? No jak? W jaki sposób?
Szaraki zatem muszą się ukrywać nad Atlantykiem – to jedyny logiczny wniosek do jakiego doszedłem po tej tragedii i postanowiłem przedostac się tam wlaśnie aby je przyłapać na gorącym uczynku. Czas ucieka bowiem nieubłaganie, za moment żniwa a jak farmerzy skosza do końca calą tegoroczną trawę to nigdy już nie uda się ich dorwać na robieniu kręgów, no tak, czy nie tak? Skoro to tak wsiadłem w pojazd i wyruszyłem na północ.
Niestety ale na drodze do Atlantyku ktos mi postawil w poprzek Pireneje no i zaczęły się problemy. Od razu napotkałem jakąś brodatą policję która gadala po hiszpańsku. Jako poliglota natychmiast pozdrowiłem ich „no tienes cohones, hombres?”, potem spotkalem brodatych celników, (ci też okazali się bez jaj :-), a następnie brodatych Basków z kraju Basków no i co ciekawe wszędzie w tych górach było mnóstwo brodatych kobiet. To chyba pobliskość Lourdes sprawia taki wysyp cudów ale nie rozkminialem tego brodatego fenomenu za długo bo pilno było mi do Szaraków.
Po drodze, chyba na trzeci dzien, dopadł mnie głód. Prawdziwy głód, ok? Nie taki którego można zabić kubkiem zsiadłego danona, zgoda? Prawdziwy głód objawia się tym moi drodzy że zaczynamy przyjaźniej patrzeć na wałęsające się bez sensu psy i koty. Aby zatem nie podpaść towarzystwu opieki nad zwierzętami, trzeba zabić głoda w inny sposób. I tu wychodzi naprzeciw przebogata skarbnica wiedzy zwanej miejskim surviwalem, którego Baca jest niekwestionowanym mistrzem. Gdyby w tej dziedzinie dawali Noble, miałbym siódmy dan, to pewne. Aby raz a dobrze zabić głoda robi się to tak kochani:
Najpierw szukamy McDonalda, (bo McDonald ma tę zaletę, że jest wszędzie) a zaraz potem odpalamy tkwiący na dnie duszy instynkt drapieżnika. Ma go każdy kto nie jest pedałem, bo kiedyś ten instynkt pozwalał przytargać szamę dla samicy i młodych. Pederaści nie mogą się rozmnażac a zatem tego instynktu nie posiadają. Nieważne. Kiedy już instynkt jest wyostrzony, (przeważnie burczeniem w żołądku Smile zajmujemy strategiczną pozycję, (drapieżnika, rzecz jasna) który ma na oku całe stado owiec. Musimy moi drodzy, bowiem tak zaparkować aby widzieć McDonalda i całą okolicę. Czego wypatrujemy?
Oczywiście naszej ofiary.
Za ofiarę w zależności od części świata zawszę robili, robią i będą robić rozmaite rednecki, hillbilly, paesani, czyli wieśniacy.
Wieśniacy bowiem mają tę zaletę że jedzą dużo, głównie proteiny, a my przecież nie będziemy napadać McDonalda aby wyszarpać kubek kawy. No tak czy nie tak?
Skoro to tak, no to wypatrujemy wieśniaków. Palimy jednego papieroska, drugiego i najpóźniej w połowie trzeciego... JEST. Wieśniakowóz nadciąga!
Odpalamy szybko silniczek, pedałujemy gazem aby wejść na dobre obroty i zmrużonymi źrenicami drapieżnika, beznamiętnie szacujemy nasze dzisiejsze ofiary:
Za kierownicą wieśniakowozu siedzi dwustukilowy tata macior, obok mama locha o wadze trzystu kilo, a na tylnej kanapie wegetuje trójka stukilowych prosiąt.
Łączna masa trzody na pokładzie już dawno wykończyła zawieszenie ich gruchota i po tym właśnie moi drodzy jak wieśniakowóz trze tłumikami po asfalcie możemy rozpoznac nasze ofiary i to już z daleka.
Kiedy prosiaki są już niemal pod samym McDonaldem robimy swoim autem zgrabny myk aby się wtrynić w kolejkę tuż przed nimi. Stojąc już w ogonku podjeżdżamy pod okienko gdzie się sklada zamówienia i tam mówimy że... zapomnieliśmy portfela i niestety ale niczego nie zamawiamy dziś. Chcemy tylko przejechac tę cholerna jednokierunkową uliczke z której nie ma jak zawrócić.
Pani się patrzy na nas zabawnie, zupełnie jakbyśmy spadli z Księzyca i... wyrozumiale kiwa głowa dając do zrozumienia ależ z nas są kretyni.
Idiotka, nawet nie wie że, (razem z prosiakami) to ona będzie dziś ofiarą, bezwzględnego drapieznika Smile
Potem podjeżdżamy kawalek do przodu i czekamy spokojnie aż prosiaki, stojące za nami skończą składać swoje zamówienie – z reguły jest to wiadro hamburgerów, kubeł lodów i paleta pieczywa. Musza przecież dbać o masę, no tak czy nie tak?
Skoro to tak, no to podjeżdżamy do następnego okienka i tam... bardzo miło się uśmiechamy do kolejnej idiotki/idioty mówiąc Buenos Dias, bongiorno albo już najlepiej - guten morgen.
Panienka odwzajemnia uśmiech, spluwa w dłonie i rozpoczyna się załadunek cargo, które zamówiły stojące za nami prosiaki. Jedna torba, druga torba, trzecia torba, jakaś torbiel z frytkami, ze dwie tace kawy, i pudło czegoś jeszcze. Pewnie też jakieś proteiny. Starannie i bardzo systematycznie  układamy wszystko na tylnej kanapie bo non stop nadciągaja nowe paczki a nie chcemy przecież się przyblokować brakiem miejsca. No tak czy nie tak? Skoro to tak no to kiedy jest już po wszystkim odpalamy motorek i powolutku odjeżdzamy za winkielek. Tam gaz do dechy i tyle nas widzieli.
Mina prosiąt i idiotki z okienka – bezcenna. Za wszystkie pozostałe rzeczy zapłacisz kartą master card Smile
W ten właśnie sposób, kochani, możemy bez trudu odprawić i to na jakiś tydzień dużego głoda i przysięgam wam, hamburgery odgrzewane na silniku są o niebo lepsze niż oryginalne z McDonalda odgrzewane w mikrofali. Znika bowiem i to bezpowrotnie ten subtelny posmak tektury, jakim czuć za szybko rozmrażane bułki.
Już nad Atlantykiem, (czekając oczywiście na Szaraków) bezzwłocznie zająłem się sportem ekstremalnym czyli kręglami. W ekstremalne kręgle gra się tak:
Wchodzi się do oceanu po szyję i czeka na falę. Tam bowiem w odróżnieniu od morza Śródziemnego fale są sprawiedliwe – średnio po dwa, trzy metry. Kiedy taka fala nadciąga robi się wyskok w górę i bierze ją po męsku... na klatę. Następuje klepnięcie, coś jakby łapą cyklopa i na kilkanaście sekund wyłączona zostaje siła grawitacji. Wszędzie wirują ręce, nogi, (bo to właśnie ludzie robią za kręgle, He, He, he) i dopiero po dłuższej chwili wiadomo gdzie jest góra a gdzie dół i można wyleźć z wody. Kiedy zegarek, okulary albo gacie są na swoim miejscu to znaczy to, że fala była cienka jak Bolek Wałęsa i... zabieg należy powtórzyć. Po półgodzinie ciało mamy już wymasowane tak, że należy się na chwilę położyć na brzegu po to, aby mięśnie na nowo przyrosły do szkieletu.
Czasami dwie fale połącza się i powstaje jedna – wówczas jest jak stodoła i w takich właśnie momentach ocean może zabrać jednego z graczy – na tym polega cały urok gry. Nie dla mięczaków. Mięczaki oraz nieletni mogą się opluskać w jeziorku jak mu tam aha... Bałtyckim a pozostałych zapraszam nad Atlantyk.
Do zobaczyska ludziska na największej kręgielni świata. Pozdrowionka.
PS. Jak tylko z odmętów wynurzą się w końcu Szaraki dam wam znać natychmiast – macie moje słowo.

Portret użytkownika antyone

Człowiecze prosty i

Człowiecze prosty i misterny... jesteś niesamowity ! Bodajże od roku nie uśmiechałem się czytając cokolwiek tak teraz płakałem Biggrin książkę napisz bo wymiękam po prostu Biggrin GENIUSZ !

Patent na Mc muszę wypróbować  Blum 3

Strony

Skomentuj