Dekadę temu był koniec świata 21 grudnia 2012 roku. Okazało się, że mogliśmy doświadczyć cyfrowej apokalipsy!

Image

Źródło: Pixabay.com

Równo 10 lat temu cały świat pogrążył się w zbiorowym szaleństwie. 21 grudnia 2012 r. miał się skończyć świat. Pod niemal każdą szerokością geograficzną oczekiwano czegoś niezwykłego, co rzekomo przepowiedziano za pomocą kończący się akurat wtedy kalendarza starożytnych Majów.

 

Ta magiczna data 21 grudnia 2012 r. dla wielu stała się czymś bardzo istotnym, co wyznaczało planowanie i działanie, żeby przygotować się na to co miało nadejść. Wiele osób przygotowywało się do tego momentu przez długie lata. Teorii odnośnie tego co się wydarzy było co nie miara. Panowało jednak ogólne poczucie fin de siecle, czyli końca czasów, początku apokalipsy. Od tej daty wszystko miało być inaczej,ale czy tak rzeczywiście było?

 

Na 21 grudnia 2012 roku czekano przez wiele lat. Przepowiednie Majów, związane były z kalendarzem tzw. Długiej Rachuby, obejmującym 5200 lat, czyli okres, który Majowie nazywali Słońcem. Ten interesujący system obliczeń jako rok przyjmuje 360 dni a pozostałe 5,25 dnia to tzw. "dni poza czasem". W przybliżeniu 5200 lat Majów odpowiada zatem 5125 latom naszego kalendarza. Od powstania cywilizacji człowieka minęły zdaniem Majów pełne trzy Słońca, a czwarte miało dobiec końca 21 grudnia 2012 roku. 

 

Niedoszły koniec świata z 2012 r. nie zapisał się tego dnia w żaden szczególny sposób, czyli wtedy nie zdarzyło się właściwie nic interesującego. Mimo to setki tysięcy ludzi na całym świecie oczekiwało na nadejście czegoś spektakularnego. Spodziewano się np. gigantycznych fal tsunami, które miały przemyć całą ziemię na skutek nagłego przebiegunowania. Niektórzy sądzili, że będzie to jakiś kwantowy przeskok - trzy dni ciemności - który spowoduje globalną przemianę świadomości. Nic takiego jednak nie stwierdzono, ale niewątpliwie obecne czasy wydają się dużo bardziej niebezpieczne niż te z 2012 roku. 

Image

Obecnie ryzyko końca swiata na skutek użycia broni jądrowej jest znacznie większe niż przed dekadą. Poza tym po dwóch latach tresury pandemicznej nikt już nie ma złudze co do jakiegoś przebudzenia ludzi w 2013 roku. Nic takiego nie nastąpiło, a być może nawet następuje proces odwrotny i coraz mniej ludzi wie co się dzieje wierząc święcie w rządową propagandę.

 

Wtedy 10 lat temu nikt nie myślał o wojnie. Baliśmy się katastrofy naturalnej wywołanej hiperaktywnością słoneczną i przebiegunowaniem. Niektózy wieszczyli, że Ziemia zatrzyma się i zacznie się obracać w drugą stronę co spowoduje przelanie się oceanów po lądach. Niektórzy wyliczyli że najłatwiej będzie to przeżyć w górach i 21 grudnia 2012 r. nie brakowało śmiałków gotowych do spędzenia nocy pod gołym niebem gdzieś na wysokości, w nadziei aby się w ten sposób uratować z nadchodzącej apokalipsy. Przygotowania do końca świata objęły wtedy właściwie cały świat.

 

W Rosji bardzo popularne stały się specjalne apokaliptyczne zestawy, które miały zapewnić przetrwanie na wypadek końca świata. Jakżeby inaczej zawierały również flaszkę wódki i zagryzkę. Japończycy z kolei przygotowywali specjalne kapsuły, które swoją drogą mogą im się jeszcze przydać na wypadek fal tsunami występujących w tym kraju.

 

W wielu miejscach na świecie, pod koniec grudnia zaczęli się gromadzić wyznawcy apokaliptycznych teorii. Jedno z takich miejsc to Bugarach we Francji. Tam nad sytuacja starali się zapanować żandarmi. Otoczono teren, aby jakoś przeciwdziałać zalewowi turystów tłumnie odwiedzających rzekomo bezpieczne miejsce przetrwania. Podobne pielgrzymki, ale dużo mniej liczne, wystąpiły w okolicy Gór Atlas w Afryce. To tam swoje "pieczary" sprzedawał jeden z głównych propagatorów tego końca świata, Patryk Geryl.

 

Gdy przed pamiętnym grudniowym dniem zrobiono badania socjologiczne, wynikało z nich, że przynajmniej 15% dorosłej populacji w Stanach Zjednoczonych wierzyła w to, że 21 grudnia rzeczywiście nastąpi koniec świata. Data ta stała się wręcz popkulturowym fenomenem. Oczywiście zostało to wykorzystane komercyjnie. Ostatecznie powstał nawet kinowy film katastroficzny "2012", który przedstawiał w skrócie co miało nastąpić według niektórych apokaliptycznych alarmistów.

Ciekawostką jest to, że przepowiednia o hiperaktywności słonecznej, która wywoła katastrofę planetarną, miała się okazję wydarzyć. Z tym, że nie w grudniu a w lipcu 2012 roku. To właśnie wtedy doszło do ekstremalnie dużego kornalnego wyrzutu masy, który przez naukowców z NASA został nazwany kolejnym wydarzeniem Carringtońskim. Koronalny wyrzut masy (CME) z 23 lipca 2012 r., uważany przez naukowców za równie potężny jak kultowe wydarzenie Carringtona z września 1859 r., nazwane na cześć angielskiego astronoma Richarda Carringtona, który widział monstrualny rozbłysk na własne oczy za pomocą rzutowania tarczy Słońca na ścianę za pomoca teleskopu.

 

Gdyby takie zjawisko było geoefektywne, z pewnością powaliłoby większość ziemskiej elektroniki i satelitów. Nie trudno sobie wyobrazić, że byłaby to niemal apokaliptyczna globalna awaria wszystkiego. Na szczęście wtedy emisja nastąpiła w drugą stronę i Ziemia oberwała tylko rykoszetem. Skutki takiego prawdziwego Wielkiego Resetu byłyby ogromne, a nasz świat cofnąłby się w rozwoju technologicz\nym na długie lata. Może zatem te opowieści o katastrofie w 2012 roku nie były aż tak przesadzone i po prostu mieliśmy dużo szczęścia, że tej słonecznej apokaklipsy ostatecznie nie doświadczyliśmy.

 

Źródła:

https://zmianynaziemi.pl/kategoria/21-grudnia-2012-0

https://zmianynaziemi.pl/wiadomosc/zostal-jeszcze-rok-do-konca-swiata

https://zmianynaziemi.pl/wideo/nasa-nie-ustaje-w-wysilkach-wyjasnic-co-…

https://zmianynaziemi.pl/wiadomosc/nadszedl-pamietny-dzien-21-grudnia-2…

https://zmianynaziemi.pl/wiadomosc/tysiace-ludzi-siedzi-dzisiaj-w-swoic…

 

Ocena:
Brak ocen

sęk w tym że 21 to nie 23 a lipiec to nie grudzień a przebiegunowanie to nie plazma a koniec ziemi to nie koniec świata... ot był to kolejny nietrafiony koniec świata który przeżyliśmy...

0
0