Kolejne zdumiewające kręgi z okolic Wiltshire

...niestety... punkty bacy odnoszą się wyłącznie do żydów... bo inne nacje posiadają punkty dodatnie...

chyba, że spaskudzone są genami tych ostatnich...jak pierdolony ynos...

Ile to tych dat ostatnio było? W ciągu roku chyba kilkanaście i każda z nich miała odnosić się do wyjątkowego wydarzenia. Jak nie kosmici mieli przylecieć, to wielkie trzęsienia ziemi miały być, albo inne cuda. Co to było w maju rok temu (o ile dobrze pamiętam)? Jakiś pastor paniki narobił, że się świat skończy w oka mgnieniu, że wszystko w biblii ukryte skrupulatnie przed ignorantami. Nic nie było. Potem, że w wakacje coś miało być - nic nie było. Jesień miała wręcz obfitować w ważne wydarzenia, wyznaczano wtedy nawet nową datę końca kalendarza majów (rzekomo po dokładniejszych obliczeniach) - jak nie trudno zgadnąć, nic się nie stało. Pan pastor też przełożył koniec świata na jesień i znowu pudło.

Spodziewamy się cudu, a tymczasem świat nam się powolutku i całkiem "spokojnie" wali na głowę. Zwiększa się liczba kataklizmów, rośnie kryzys, zmieniają nam się nastroje na gorsze, ale nie widzimy tego, bo czekamy na wielkie bum w postaci super mega katastrofy (żeby ją za taką uznać, to by chyba musiała ziemię rozsadzić) albo inne bum, w postaci wielkiej floty statków obcych, którzy zmiotą ludzkość w pył w jednym wariancie, a w innym uratują niczym herosi z filmów od wszelkiego zła.

Wszyscy wyczekują niecierpliwie tego nieszczęsnego grudnia 2012, by zobaczyć, czy te wielkie proroctwa się spełnią. Większość myśli, że albo właśnie wtedy, w jeden dzień świat się skończy, albo że to kłamstwo. I nikt przez to nie dostrzega, że te wielkie proroctwa spełniają się na naszych oczach, ale powoli. W ostatnim dziesięcioleciu świat co najmniej kilka razy wywrócił się do góry nogami. Zmienia się klimat, system, zmieniają się ludzie, zmienia się cała ziemia i cała nasza cywilizacja. Ale nie zwracamy już na to uwagi, jesteśmy znieczuleni, bo jacyś za przeproszeniem idioci ciągle głoszą wszem i wobec, że jutro, albo za tydzień, albo za kilka miesięcy jednego konkretnego dnia wydarzy się cud nad cudy niesłychany, po którym świat zwariuje.

Jeśli ktoś naprawdę liczy na to, że coś tak niesłychanego, co przepowiada się na grudzień tego roku wydarzy się w ciągu dnia, to się grubo przeliczy. Nie zdziwię się ani odrobinę, jeśli w grudniu nic się nie wydarzy, ani żadna inna prorocza wizja się nie spełni. Czekamy na coś, co już przyszło i trwa od lat i niszczy nasz świat skrupulatnie, lecz w swoim tempie. To może trwać kolejne dni, miesiące i lata, a my dalej będziemy czekać na koniec świata, w momencie, kiedy on się będzie kończył obok nas. Weźmy wylejmy sobie kubeł zimnej wody i przestańmy doszukiwać się w każdej dacie proroctw dziwnych zjawisk. Nic się nie wydarzy 4 sierpnia. Obama zdmuchnie świeczki, potem dzień się skończy i kolejna prorocza data odejdzie w zapomnienie, a fanatycy końca świata znów założą klapy na oczy i będą szukać innego dnia, nie dostrzegając, co się obok nich dzieje.