UFO opanowało wojenne niebo | Niezwykłe opowieści z XX wieku

Image

Źródło: InneMedium

Od dawna mówi się, że dziwne rzeczy na niebie krążą wokół miejsc wojny, sięgając aż do czasów starożytnych, ale nie jest to tylko sfera przesądów i ignorancji z przeszłości błędnie rozumiejącej powszechne zjawiska niebieskie, a tutaj przyjrzymy się niektórym z dziwniejszych przypadków tych rzeczy gromadzących się na wojnie aż do czasów współczesnych.

Zaczynając od I wojny światowej, na myśl przychodzi spektakularny moment, w którym Czerwony Baron rzekomo zestrzelił latający spodek. "Czerwony Baron" to alias niemieckiego asem przestworzy, pilota Manfreda Freiherrem von Richthofenem. Manfred miał na swoim koncie co najmniej 80 zwycięstw w walkach powietrznych podczas swojej wojennej kariery.

Image

W książce UFOs of the First World War, autorstwa Nigela Watsona,  pojawił się wpis wedle którego, lecąc nad belgijskimi okopami wiosną 1917 roku wraz z innym pilotem Peterem Waitzrickiem, Baron zauważył niezidentyfikowany obiekt, który został opisany jako "odwrócony do góry nogami srebrny spodek z pomarańczowymi światłami". Czerwony Baron otworzył do niego ogień, a Waitzrick, który podobno widział całe zajście, opisał to, co stało się później w następujący sposób: 

Byliśmy przerażeni, ponieważ nigdy wcześniej nie widzieliśmy czegoś takiego. Baron natychmiast otworzył ogień, a maszyna runęła w dół jak skała, ścinając gałęzie drzew, gdy wbiła się w las.

Gdy przelatywali nad wrakiem, widzieli dwie humanoidalne postacie, które wydostały się ze statku i uciekły w kierunku drzew. Waitzrick zachował całą tę dziwaczną historię dla siebie aż do 80 lat później, w 1999 roku, kiedy to opowiedział o niej światu. Historia wydaje się ciekawa ale czy jest na pewno autentyczna? Trudno wyobrazić sobie, że te same pojazdy które dziś umykają najnowocześniejszym myśliwcom bojowym zostały by zestrzelone I wojennym trójpłatowcem.

Image

Inne UFO napotkane podczas I wojny światowej to tak zwane "Płonące Cebule", które były zwykle opisywane jako świecące zielone kule, które krążyły wokół samolotów, wykonywały salta, inne manewry powietrzne i bardzo często ścigały samoloty, z łatwością je wyprzedzając. Żaden z takich pojazdów nigdy nie zaatakował żadnej ze stron wojny. Jedną z teorii na temat tego, czym były Płonące Cebule, jest to, że mogły to być flary wystrzelone przez Niemców, ale flary zazwyczaj nie ścigają samolotów, a doświadczeni piloci zwykle potrafią rozpoznać je na niebie.

 

Przesuwając wskazówkę czasu o kilkadziesiąt lat do przodu docieramy do II wojny światowej. Jeden z ciekawszych incydentów tego okresu wydarzył się wieczorem 27 listopada 1944 roku. Porucznik Fred Ringwald z Sił Powietrznych Stanów Zjednoczonych jechał jako obserwator podczas nocnej operacji nad doliną Renu, na północ od Strasburga na granicy francusko-niemieckiej, kiedy zobaczył na niebie coś, czego nie powinno tam być. Nad wzgórzem w oddali znajdowało się osiem do dziesięciu świateł w rzędzie, świecących ognistym pomarańczowym światłem.

Image

Kiedy oficer wskazał je swoim towarzyszom broni, pilot i reszta załogi również je zobaczyli. Czym prędzej sprawdzili alianckie radary naziemne, ale nic nie zarejestrowały. Kiedy zdecydowali, czy podjąć walkę, światła po prostu zniknęły. Żaden znany samolot z tego okresu nie mógł stać się zupełnie niewidzialny dla radaru. Ringwald i jego załoga byli częścią 415 Eskadry Operacji Specjalnych utworzonej w 1943 roku. miała za zadanie wykonywanie misji w Śródziemnomorskim Teatrze Operacyjnym, a następnie w północno-zachodniej Europie podczas II wojny światowej.

 

Mimo że załoga Ringwalda milczała na temat tego, co widzieli podczas tej misji, okazuje się, że inne loty z ich jednostki dostrzegły na niebie coś podobnego, w szczególności nad okupowaną przez Niemców doliną Renu. Piloci zgłaszali opowieści o dziwnych światłach, zwykle czerwonych, pomarańczowych lub zielonych, podążających za nimi, a nawet lecących równolegle do ich samolotów. Według doniesień miały one zazwyczaj kształt cygara, nie posiadały skrzydeł ani widocznego układu napędowego, były bardzo zwrotne i szybkie, a także często latały w formacji liczącej do 10 sztuk i nigdy nie pojawiały się na radarze.

Image

Obserwacje zaczęły napływać z całego europejskiego teatru działań wojennych i wyglądało to bardziej jak Wojna Światów niż II Wojna Światowa. Wkrótce te tajemnicze świecące statki zaczęto nazywać "Foo Fighters". Biorąc pod uwagę wiarygodność i doświadczenie tych świadków, a także samą liczbę i spójność raportów, wojsko rozpoczęło dochodzenie w sprawie tego zjawiska.

 

Początkowo podejrzewano, że Foo Fightery były jakąś ściśle tajną niemiecką bronią, ale wkrótce okazało się, że piloci wroga widywali te same obiekty, które również nigdy nie zdawały się ich atakować ani działać w groźny sposób. Po pełnym dochodzeniu nie wyciągnięto żadnych oficjalnych wniosków. Teorie zakładają, że te Foo Fightery były ściśle tajną i zagubioną po wojnie technologią, jakimś zjawiskiem atmosferycznym lub rezultatem zmęczenia bojowego pilotów widzących niestworzone rzeczy. Prawdziwa natura tych obiektów, pozostaje nieznana.

Image

Co ciekawe, do obserwacji Foo Fighters dochodziło również na pacyficznym teatrze wojennym. W tym przypadku, zamiast świecących obiektów wykonujących manewry powietrzne, piloci zazwyczaj zgłaszali "kule ognia" wiszące na niebie. Po raz kolejny pojawiły się teorie, że była to jakaś japońska broń, ale podobnie jak w przypadku Foo Fighters z Europy, te kule ognia nigdy nie zaatakowały żadnej ze stron konfliktu, jak dowodzą raporty, widzieli je zarówno japońscy jak i amerykańscy piloci.

 

Warto napomknąć, że mówimy tu o czasach, gdy terminy UFO i latający spodek nie zostały jeszcze ukute. Zarówno Foo Fighters, jak i kule ognia z Pacyfiku z pewnością wyczerpują definicję tych pojęć. To jednak nadal nie koniec tajemniczych raportów. Bardzo dziwaczna relacja wyłoniła się na kilkadziesiąt lat po wojnie koreańskiej (1950-1953). W styczniu 1987 roku, John Timmerman z Centrum Studiów nad UFO im. J. Allena Hynka (CUFOS) usiadł do wywiadu z byłym szeregowym armii amerykańskiej Francisem P. Wall.

Image

Wall służył w piechocie armii, 25. dywizji, 27. pułku, 2. batalionie, kompanii "Easy", a w maju 1951 roku działał poza Chorwon, na obszarze znanym przez wojsko jako Żelazny Trójkąt, z misją dotarcia do małej wioski w górach. Wioska, o której mowa, znajdowała się na obszarze oznaczonym do zbombardowania ogniem artyleryjskim. Wall i jego ludzie byli tam, aby upewnić się, że niewinni cywile zostali odpowiednio ostrzeżeni przed zbliżającym się deszczem ognia. Gdy dotarli na miejsce ich oczom ukazał się zagadkowy pojazd w kształcie "latarni morskiej".

 

Nagle zauważyliśmy po naszej prawej stronie coś, co wyglądało jak latarnia morska spływająca z góry. Na początku nikt o tym nie pomyślał. Zauważyliśmy, że to coś kontynuowało swoją wędrówkę w dół do wioski, gdzie rozpoczął się już ogień artyleryjski. Na początku miał pomarańczową poświatę. Zauważyliśmy, że obiekt był [tak] szybki, że mógł dostać się w sam środek wybuchu artyleryjskiego i mimo to pozostać bez szwanku. Potem jednak zbliżył się do nas. I zmienił barwę z jaskrawo-pomarańczowej w niebiesko-zieloną. Trudno określić jego rozmiar; nie ma sposobu, by to porównać. Światło pulsowało.

Image

Mężczyźni byli w tym momencie bardzo zaniepokojeni, ponieważ obiekt najwyraźniej nie należał do USA, i nie był też żadnym znanym im samolotem. Żołnierze przekazali przez radio sytuację swoim przełożonym, prosząc o pozwolenie na otwarcie ognia. Pozwolenie zostało udzielone, a Wall twierdzi, że rozpoczął ostrzał obiektu ze swojego karabinu M-1 załadowanego pociskami przeciwpancernymi. Twierdzi, że trafił obiekt kilka razy, słysząc jak pociski odbijały się o coś, co brzmiało jak metal. Pociski zdawały się mieć na niego pewien wpływ, co było dość dziwne zważywszy że obiekt wyszedł wcześniej bez szwanku ze zderzenia z pociskiem artyleryjskim.

 

Według Wall'a statek przypuścił na nich swego rodzaju atak odwetowy. Statek rzekomo emitował jakiś rodzaj promienia lub wiązki, która pojawiała się w impulsach. Kiedy promień przeszedł nad nimi, mężczyźni poczuli mrowienie i pieczenie. Chociaż nie wydawało się, że powoduje ono jakiekolwiek widoczne uszkodzenia, czuli oni jak przenika przez ich skórę, a ból wystarczył, by uciekli do pobliskiego schronu. W ciągu następnych kilku dni żołnierze odczuli konsekwencje tego spotkania. Dezorientacja, utrata pamięci, bóle głowy, bóle brzucha, nudności i skrajne osłabienie, były na tyle silne, że niektórzy z nich mieli trudności z chodzeniem.

Image

Lekarze,  nie mogli znaleźć żadnego powodu ani przyczyny tych objawów, a jedynym dowodem na to, że coś było nie tak, była niezwykle wysoka liczba białych krwinek. Pomimo tego, że oficjalnie nic im nie dolegało, wszyscy mężczyźni byli fizycznie chorzy i cierpieli. Wall i jego kompania byli pewni że, spowodował to tajemniczy promień. Trudno zaprzeczyć, że obiawy które przejawiali, do złudzenia przypominają lekką chorobę popromienną.

 

Wszystko wskazuje na to, że do podobnych incydentów, dochodziło również podczas wojny w Wietnamie. Jeden z takich incydentów miał rzekomo miejsce 15 czerwca 1968 r., wzdłuż strefy zdemilitaryzowanej (DMZ) między Wietnamem Północnym i Południowym, gdzie łódź patrolowa znana jako PCF-12, dowodzona przez porucznika Pete'a Snydera, odbywała rutynowy nocny patrol w pobliżu Cua Viet.

 

Porucznik, zgłosił że w okolicach południa otrzymał gorączkowe wezwanie pomocy od innej łodzi patrolowej (PCF-19 ), której personel utrzymywał, że został zaatakowany przez niezidentyfikowane światła, które nazywali "helikopterami wroga". Wydawało się to dziwne, ponieważ północnowietnamski wróg nie był znany z wykorzystywania helikopterów bojowych w tym czasie. Gdy się zbliżyli, jedno z dziwnych świateł wyemitowało jasny błysk, po czym PCF-19 eksplodował na ich oczach. Bezpośrednio po wybuchu, dwa enigmatyczne światła gwałtownie przyspieszyły w kierunku morza.

Image

PCF-12 badał obszar w poszukiwaniu ewentualnych ocalałych z masakry, której właśnie byli świadkami. Znaleziono dwóch rannych mężczyzn, którzy opowiedzieli, że dwa UFO śledziły ich przez kilkadziesiąt minut wzdłuż rzeki. Oficer pokładowy zdecydował się ostrzelać tajemnicze obiekty i właśnie wtedy jeden z nich wystrzelił przeszywający podmuch światła, który zniszczył łódź. Co ciekawe późniejsza depesza z Sajgonu zacytowała rzecznika wojskowego, który przypisał utratę PCF-19 "niezidentyfikowanemu obiektowi", a nie wrogim bateriom przybrzeżnym lub pociskom.

 

Mniej więcej w tym samym czasie na Morzu Południowochińskim miał miejsce inny incydent z udziałem okrętu Królewskiej Australijskiej Marynarki Wojennej, HMAS Hobart. Około 20 km od Cap Lay zgłoszono tam obserwacje 30 niezidentyfikowanych i wolno poruszających się świateł unoszących się na nocnym niebie. Początkowo uważano za rosyjskie helikoptery M-14 "Hound", ale po bliższym przyjrzeniu się, wiadomym było iż jest to coś innego. Do walki wysłano myśliwce, jednak obiekty bez problemu uniknęły pościgu i ostrzału.

 

Światła, były sporadycznie obserwowane przez wiele miesięcy później wzdłuż strefy zdemilitaryzowanej, wprawiając w zakłopotanie tych, którzy je widzieli. Na radarach wyglądały na nisko i wolno poruszające się obiekty, podobnie jak helikoptery, ale często nie było widocznego potwierdzenia lub w ogóle nie wyglądały jak helikoptery. Miały też tendencję do rozpływania się w powietrzu, a odrzutowce wezwane do ich przechwycenia okazywały się zbyt POWOLNE.

Image

Pochodzenie tych dziwnych świateł pozostaje zagadką do dziś. Istniejące teorie zakładają, że w jakiś sposób doszło do błędnego odczytu sygnałów radarowych, co sprawiło, że inne przyjazne statki wydawały się być wolno poruszającymi się latającymi obiektami, lub że Wietnam Północny dysponował większą ilością helikopterów niż wcześniej zakładano.

 

Inny amerykański statek nie został bezpośrednio zaatakowany, ale mimo to miał bardzo groźne spotkanie z niezidentyfikowanym statkiem podwodnym (USO). W 1974 r. statek amunicyjny USS Kilauea działał na Oceanie Indyjskim. Pewnej nocy, uwagę załogi przyciągnęły niesamowite smugi światła utworzone przez glony fluorescencyjne, gdy nagle, morskie głębiny rozbłysły czymś innym. Tajemnicza płonąca kula spektakularnie wynurzyła się z wody i zatoczyła łuk tuż nad niszczycielem, po czym wpadła z powrotem do oceanu po drugiej stronie i zatonęła w głębinach oceanu.

Image

Powyższy incydent, nie został opisany w oficjalnym raporcie, a wyciekł jedynie za sprawą anonimowego oficera. Nie świadczy to szczególnie dobrze o wiarygodności całego zajścia, ale oto co miał on do powiedzenia na ten temat:

Wszyscy gapiliśmy się na siebie z otwartymi ustami.  Nie mogliśmy uwierzyć w to, co widzieliśmy, ale zapytałem moich przyjaciół, którzy pełnili wachtę na mostku, czy to widzieli i wszyscy to potwierdzili.  Nic jednak nie zostało zgłoszone, o czym wiem, i po prostu przestaliśmy o tym rozmawiać.  Założę się, że niszczyciel dobrze to widział.  Przeleciał tuż nad mostkiem tego statku i był duży.  Mógł mieć od 150 do 200 stóp średnicy.  To było moje wielkie spotkanie.

To zaledwie czubek góry lodowej jeśli chodzi o obserwacje niezidentyfikowanych obiektów latających. Wiemy już, że tego rodzaju incydenty miały miejsce do końca XX wieku i nie ustały nawet z nadejściem nowego milenium. Publikacja słynnych już nagrań marynarki wojennej pt. GIMBAL, GO FAST i FLIR ujawniła światu prawdziwą skalę tego problemu i zupełną bezsilność "najsiniejszej armii świata" w starciu z nieznanym. Wiele z tych relacji, najpewniej nigdy nie zostało udokumentowanych co dodatkowo odsuwa nas od odpowiedzi na najważniejsze pytanie. Z czym mieli do czynienia ci żołnierze i piloci?

 

Ocena:
Brak ocen